Czy można zmierzyć szczęście? Próbujemy stosować użyteczność

0

Idea użyteczności, a prawdziwe życie

Dostałem niedawno wiadomość od jednej z Czytelniczek. Obok opinii o serwisie, podzieliła się ze mną również tym, że nie do końca potrafi sobie wyobrazić jak w praktyce stosować użyteczność. Rozumie teorię – że coś jej sprawia większą radość niż coś innego. Nie potrafi sobie jednak wyobrazić wykorzystania użyteczności przy podejmowaniu codziennych decyzji.

Nic dziwnego.

Samo zrozumienie idei użyteczności jest w miarę intuicyjne i proste, ale stworzenie sposobu jej mierzenia dotychczas się nie udało. Można powiedzieć, że z użytecznością jest jak z ciemną materią w astrofizyce. Wiemy, że istnieje, ale nikt jeszcze tego bezspornie nie dowiódł.

Oczywiście, próbowano mierzyć użyteczność. Niestety, żadna z wielu prób nie doprowadziła do stworzenia uniwersalnego systemu miar (chociażby Alchian 1953, Schoemaker 1982, Hirschauer i in. 2015, Binmore 2009, Dolan i Kahneman 2008 i wiele, wiele więcej). Potrafimy jedynie robić proste porównania: jajecznica na śniadanie da mi więcej użyteczności niż kanapka z serem. Zakup nowej Mazdy 6 da mi więcej użyteczności, niż zakup Forda Focusa z 2003 roku.

Problem pojawia się, gdy mamy policzyć użyteczność różnych dóbr. Czy lepiej przez sześć lat jeść na śniadanie najtańsze posiłki (jak kanapka z serem) oraz jeździć Mazdą 6 z salonu, czy może jeść lepiej (np. jajecznicę z warzywami i kiełbaską), ale kupić starsze auto?

Czy możemy policzyć jak jesteśmy szczęśliwi?

Nie ukrywam, że będzie to ciężkie zadanie. Musielibyśmy bowiem zrobić własny system miar użyteczności. Dokładnie przeanalizować, ile szczęścia i satysfakcji daje nam kanapka z serem, a ile jajecznica.

By to zrobić, trzeba stworzyć hierarchię śniadań i ocenić (na własnej skali), ile każde z nich daje szczęścia. Potem to samo zrobić dla aut. A na samym końcu zrobić kilkaset porównań różnego rodzaju śniadań z różnego rodzaju autami. W ten sposób będziemy mieć wystarczającą ilość danych do obliczenia, z jaką użytecznością wiąże się łączenie danego śniadania z modelem danego samochodu.

Ale to nie wszystko; trzeba zobaczyć jak zmienia się nasza użyteczność na przestrzeni czasu. Czyli policzyć użyteczność krańcową dla kolejnych okresów. Oczywiście, dla każdego dobra z osobna. Przede wszystkim trzeba zadbać o to, by użyteczność i dla jedzenia i dla samochodów była mierzona na tej samej skali.

Pamiętajmy, że efektem będzie miara dla zaledwie dwóch grup dóbr (śniadań i samochodów). By zrobić kompletny system miar, takie porównania trzeba by przeprowadzić dla wielu innych rodzajów dóbr.

Byłoby to bardzo pracochłonne, ale wykonalne – dla wytrwałych.

Jest jednak coś, co obecnie wykracza poza nasze możliwości. Stworzenie powszechnego systemu miar użyteczności. To znaczy takiego, który pozwalałby na porównanie użyteczności u różnych osób.

Źródło: Pixabay

Michał chce kupić nowy samochód, Ania natomiast pragnie pojechać na miesięczną wycieczkę po Azji bez dziecka. Mają odłożone 120.000 złotych.

Michał chciałby kupić Forda Kugę w wersji Titanium za 120.300 złotych. Miesięczna wycieczka po Azji dla dwóch osób kosztowałaby 40.000 złotych.

Ania i Michał chcieliby znaleźć optymalne wyjście – to znaczy takie, w którym oboje osiągną najwyższy poziom użyteczności.

Jedynym rozsądnym rozwiązaniem są negocjacje. Nie istnieje bowiem miara, która pomogłaby ocenić, czy wycieczka ma dla Ani większą użyteczność niż nowy samochód dla Michała.

Można zmierzyć, kto jest cięższy (w kilogramach). Można zmierzyć, kto jest wyższy (w centymetrach). Można zmierzyć kto jest silniejszy (w kilogramach lub w niutonach). Ale nie można zmierzyć tego, kto jest bardziej szczęśliwy.

Użyteczność osobliwością technologiczną?

Wyobraźcie sobie jakby wyglądał świat, gdybyśmy potrafili zmierzyć szczęście w uniwersalnych jednostkach. Gdyby naukowcy udoskonalili utyle (miara użyteczności, ang.: utils) w takim stopniu, by można zmierzyć szczęście. Wówczas dałoby się policzyć, ile szczęścia Michałowi da zakup samochodu, a ile Ani wycieczka. W prosty sposób mogliby znaleźć najlepsze rozwiązanie. Takie, które zmaksymalizowałoby sumę szczęścia Michała i Ani.

Można by też zmierzyć, czyje szczęście bardziej kogo uszczęśliwia. Ile utyli daje Michałowi jeden utyl Ani i na odwrót: ile utyli daje Ani jeden utyl Michała.

Taka miara przede wszystkim uprościłaby zarządzanie finansami osobistymi. Wystarczyłoby kierować się dobrym stosunkiem utyli do pieniędzy.

Całkowicie zmieniłoby to sposób prowadzenia biznesu. Spadłoby znaczenie sprzedaży, a wzrosło znaczenie dostarczania użytecznych towarów. Zamiast koncentrować się na tym, jak sprzedać przeciętny produkt, firmy zaczęłyby się skupiać na tym, jak najbardziej uszczęśliwić konsumentów.

Idąc dalej, doszłoby do rewolucji w kontaktach międzyludzkich. Ludzie byliby szczęśliwsi, ponieważ mogliby obliczyć co im daje najwięcej szczęścia. Być może złagodziłoby to dużą część konfliktów na świecie i doprowadziło do powszechnej współpracy ludzkości. Tak bowiem wynikałoby z obliczeń – że walka zabiera utyle, a współpraca je mnoży, na zasadzie synergii. Każdy od dziecka zajmowałby się tym, do czego został stworzony. Ludzie mogliby sobie w pełni zaufać i postęp wzrastałby logarytmicznie.

Źródło: Pixabay

Może więc to właśnie w teorii użyteczności kryje się droga do znalezienia osobliwości technologicznej, o której pisał Vernor Vinge? Czyż nie wspaniale żyłoby się w świecie, w którym wiadomo co kogo uszczęśliwia? Po co wydawać miliardy dolarów na badania grafenu? Powinniśmy wydać je na badania teorii użyteczności i wyboru konsumenta…

Hazel Kyrk – pionierka Home Economics; Garry Becker – pionier New Home Economics; Tomasz Musiałowski – pionier Modern Home Economics.

Ach, rozmarzyłem się.

Wróćmy na ziemię i do wątpliwości mojej drogiej Czytelniczki.

Użyteczność w praktyce

Użyteczność powszechnie uznaje się za niemierzalną. Obecnie nauki ekonomiczne stają się coraz bardziej behawioralne. Pojawia się coraz więcej ekonomistów, którzy powoli odchodzą od ekonomii ilościowej, na rzecz bardziej społecznej, bliższej człowiekowi.

Nie mówimy więc, że coś ma 10 jednostek użyteczności (czy utyli), a coś innego ma ich 19,65. Mówimy, że coś ma większą użyteczność od czegoś. Na poziomie praktycznym można więc użyteczność rozumieć jako szczęście i satysfakcję. Jako spełnienie naszych potrzeb i rozwiązywanie problemów.

Jestem głodny, mam właśnie okienko pomiędzy kolejnymi zajęciami, a w kieszeni tylko 3,50 zł. Do domu wrócę za 7 godzin. Idę do sklepu, by zamienić moje 3,50 na utyle.

Mogę kupić sobie tabliczkę czekolady, która da mi 40 utyli w momencie jedzenia, ale nie zaspokoi głodu na długo. Po dwóch godzinach znowu będę głodny. Będę niezadowolony, więc będę tracił moje utyle. Z każdą chwilą będę tracił ich coraz więcej. Ostatecznie, mogę nawet żałować tego, że wydałem wszystkie pieniądze na czekoladę.

Mogę też kupić hot doga. Da mi mniej utyli niż czekolada, ale dłużej nie będę odczuwał głodu. W końcu jednak zacznę go czuć i zacznę tracić utyle. Ostatecznie jednak powinienem wrócić do domu w znośnym nastroju, ponieważ głód nie zdąży mi się jeszcze dać we znaki.

Mogę również kupić sobie trzy słodkie bułki i jeść je w równych odstępach czasu. Jedzenie bułki słodkiej da mi najmniej utyli, ale za to, gdy tylko zgłodnieję, zjem kolejną. W ten sposób niemal przez cały okres będę zyskiwał utyle zamiast je tracić.

Czas 1h 2h 3h 4h 5h 6h 7h Suma
Czekolada 40 5 0 -6 -13 -21 -30 -25
Hot dog 20 12 6 0 -6 -14 -24 14
3 bułki słodkie 12 6 10 4 8 2 -5 37

Najlepszym rozwiązaniem będzie więc zakup trzech słodkich bułek. Wprawdzie charakteryzują się najniższą szczytową użytecznością (12), ale w całym założonym okresie okażą się najlepszym rozwiązaniem.

Źródło: Pixabay

Czy rzeczywiście tak robię?

Zazwyczaj nie liczę użyteczności w utylach, jak na powyższym przykładzie. Nie mniej jednak, w podobny sposób zachowuję się, wydając pieniądze.

Nie jestem dobrym typem klienta, stosunek utyl/złoty musi się zgadzać. Potrafię stać w sklepie kilka minut, porównując różne możliwości rozwiązania mojego problemu. Czuję też, że podobne schematy przenikają powoli (ale bardzo, bardzo powoli) do zachowania mojej partnerki.

T: To co zjemy?

M: Nie wiem.

T: Ile chcemy wydać?

M: może 40 zł?

T: OK. Coś domowego, burger, gyros czy pizza?

M: Coś domowego…

T: Dobrze. Mamy w takim razie do wyboru Po Schodkach, Kamienicę, oraz Tu i Tam. Chodź, zobaczymy menu.

M: W sumie, to możemy kupić mielone i makaron. W domu jest fix, wydamy około 9 złotych i zrobię spaghetti.

W tej, z pozoru zwykłej rozmowie, widzę pewne schematy myślowe wykorzystania użyteczności. Marta wykluczyła fast foody. Zamiast jednak rozważać wybór restauracji, wzięła pod uwagę jeszcze jedno rozwiązanie: ugotowanie obiadu w domu. Doszła do wniosku, że woli wydać 9 zł i poświęcić 20 minut na przygotowanie spaghetti, niż 40 zł i czekać 10 minut w restauracji.

O liczenie kosztu alternatywnego nawet jej nie podejrzewam, ale gdyby, to obliczenia wyglądałyby tak:

Zrobienie spaghetti trwa 10 minut dłużej niż czekanie w restauracji. Można więc powiedzieć, że ten czas jest warty dla niej mniej niż 31 złotych. To znaczy, że swoją godzinę może wyceniać maksymalnie na 185 złotych.

Gdyby jednak podobną decyzję podejmował średnio zarabiający prezes spółki giełdowej (Wynagrodzenia.pl: 601.000 PLN brutto rocznie), pracujący w wymiarze półtora etatu, to prawdopodobnie zdecydowałby się na restaurację. Godzina jego pracy jest warta bowiem ok. 200 zł.

By porównać użyteczność różnych produktów, dobrze jest sprowadzić je do wspólnego mianownika. Przykładem mogą być moje standardowe zestawy śniadaniowe. Kilka lat temu policzyłem przybliżone ceny śniadań, które najczęściej sobie przyrządzałem:

4 jajka – 1,80 zł, paczka parówek – 2,49 zł, płatki z mlekiem – 2,13 zł, kiełbasa 3,60 zł.

Widząc ceny i „czując” użyteczność danych zestawów, mogłem szybko podejmować decyzję o wyborze śniadania. Łatwiej mi jest porównać talerz płatków z mlekiem i 4 jajka, niż 10 jajek z litrem mleka i całą paczką płatków.

Źródło: Pixabay

Każdy z nas bierze pod uwagę użyteczność, nawet jeżeli nie zdaje sobie z tego sprawy

Jak już wspomniałem, firmy kładą nacisk na sprzedaż. Dlatego większość produktów ciężko porównać. Od ketchupów, przez abonamenty telefoniczne aż po kredyty hipoteczne. Producenci tak pakują swoje produkty, by nie były łatwe do porównania z konkurencyjnymi. Produkty te mają być sprzedawane za pomocą różnych technik marketingowych, merchandiserskich lub sprzedażowych.

W przypadku kredytów hipotecznych, potrafię dosyć skutecznie odróżnić poszczególne oferty od siebie (kliknij tu, jeżeli potrzebujesz pomocy w wyborze kredytu). Ale niestety, nie zajmuję się pośrednictwem ani abonamentów telefonicznych, ani ketchupów. Tutaj przyda Ci się znajomość koncepcji użyteczności.

Tak naprawdę jednak różnice cenowe między nimi są niewielkie. Zastanowienie się nad użytecznością danego produktu pomaga podjąć trafniejsze decyzje, dotyczące rozwiązania naszych problemów.

Niektórym takie podejmowanie decyzji zakupowych może wydać się dziwne. Po co tracić 3 minuty na przeliczenie tego, który ketchup się bardziej opłaca kupić? Ja jednak dzięki takiemu podejściu do podejmowania decyzji zakupowych rzadko żałuję, że coś kupiłem.

Dobrym przykładem są moje telefony. Zawsze przykładałem bardzo dużą uwagę do wybrania jednego konkretnego telefonu, który jak najlepiej spełni moje potrzeby i rozwiąże problemy, w określonym budżecie.

Można powiedzieć, że każdy telefon który dotychczas miałem, kochałem szczerą miłością. Tak samo jak mój obecny – Samsung Galaxy S4 Zoom. Nawet gdy się popsuł, kupiłem ponownie dokładnie ten sam model.

Mam nadzieję, że powyższe przykłady i rozważania przybliżą Wam praktyczne wykorzystanie użyteczności.

Co o tym myślicie? Zachęcam do podzielenia się swoją opinią!

Literatura:

Alchian, Armen, The meaning of utility measurement, „American Economic Review”, Vol. 43, No. 1, 1953;

Binmore, Ken, Interpersonal comparison of utility [w:] The Oxford handbook of philosophy of economics, H. Kincaid i D. Ross (red.), Oxford 2009;

Dolan, Paul, Daniel Kahneman,  Interpretation of utility and their implications for the valuation of health, „The Economic Journal”, Vol. 118, 2008;

Hirschauer, Norbert, Mira Lehberger, Oliver Musshoff, Happiness and Utility in Economic Thought—Or: What Can We Learn from Happiness Research for Public Policy Analysis and Public Policy Making?, „Social Indicators Research”, Vol. 121, Iss. 3, 2015;

Schoemaker, Paul J. H., The Expected Utility Model: Its Variants, Purposes, Evidence and Limitations, „Journal of Economic Literature”, Vol. 20, No. 2, 1982.

LEAVE A REPLY

Please enter your comment!
Please enter your name here